Każdy, kto patrzył na ten film i obejrzał go do końca (co jest nie lada wyczynem), wie, o czym stara się nam opowiedzieć Marston - o tzw. osobowości mnogiej. Niestety, czyni to za pomocą nieciekawie prowadzonej akcji, równie nieciekawie opisanych postaci i boleśnie banalnych dialogów naukowo-towarzyskich. Zamiast tajemniczej kobiety, otrzymujemy kobietę, która nie wie co i dlaczego robi (co nie jest w sumie niczym niezwykłym), ale my też nie wiemy. A to już reżyserski błąd. Zamiast obiecanego - poprzez tematykę, aktorów - kameralnego dramatu dostałem dramatyczny ciąg scen prowadzących prosto do ziewania.
Nie zgadzam się z tym co piszesz, a mianowicie o tzw. osobowości mnogiej. W filmie mowa jest o czymś znacznie głębszym - poszukiwaniu wolności od społeczeństwa, które cię szufladkuje, ocenia, osacza i kieruje twoim życiem.
Zamiast zaburzenia, o którym piszesz jest tu świadoma zmiana tożsamości. Co z jednej strony jest dla głównej bohaterki ekscytujące, a z drugiej staje się błędnym kołem.
Ja myślę, że tematyka filmu sięga jeszcze głębiej i jakby tak się zastanowić to w filmie padają pytania o to kim jesteśmy, skąd pochodzimy, kto nas stworzył i o co tu w ogóle chodzi....
Zupełnie nie zgadzam się z Twoją tezą. Ten film nie opowiada o osobowości mnogiej - czymś, nad czym się nie panuje i czego świadomości się nie ma. Główna bohaterka doskonale zna swoje "osobowości". Zmienia je świadomie, ucząc się i przygotowując. Jej działania są bardzo poukładane, a wybory kolejnych wcieleń są zapewne (to może trochę za słabo zaznaczone) wynikiem jej fascynacji różnymi dziedzinami życia. Temat jest bardzo ciekawy. Myślę, że większość ludzi z otwartym umysłem ma takie pragnienie, żeby nie dać się wtłoczyć na całe życie w jedną rolę. A jednocześnie potrzeba posiadania tego symbolicznego domu, do którego się wraca po podróży, sprawia, że kobieta postanawia po latach zbliżyć się znów do Toma. Postacie są świetnie zagrane, dialogi nie są banalne (ta nuda zawodowych opowieści Toma jest przeciwwagą dla wielości doświadczeń "Alice"). Jedyne, co się tu nie klei, to próba "ufilmowienia" opowieści, która jest doskonałą sztuką.
Film nie ma nic wspólnego z osobowością mnogą. Osobowość mnoga to coś, co definiuje nas, natomiast tutaj jest odwrotnie. To bohaterka tworzy świadomie te osobowości po to, aby znaleźć się np. na rzeczonych urodzinach.
Przyjmuję, że pomyliłem się, używając określenia medycznego. Niestety, moja pomyłka to nic przy nieciekawości tego filmu.
Nie musisz nic przyjmować. Samo przejdzie. A co do używania trudnych słów bez ich rozumienia - no cóż, zdarza się, najczęściej w szeroko pojmowanym dzieciństwie.
To nie reżyserzy wymyslaja historie do filmu tylko scenarzyści(w tym wypadku masz racje bo rezyseria i scenariusz napisała ta sama osoba) To scenarzyści wymyslaja historie do filmu a reżyserzy kreca te filmy według swojej wizji trzymając się scenariusz i może czasem cos w nim zmieniając.Bez scenariusza niema filmu wiec wychwalając rezyserow trzeba także wychwalać scenarzystów a to zawsze tylko reżyserzy sa wychwalani.To jest nie fer.Bez dobrego scenariusza żaden nawet najlepszy reżyser nie nakreci dobrego filmu.
Ciągle, przy wielu filmach, o tym piszę, że podstawą są scenariusz i dialogi weń wpisane. Podobnie śmieszy mnie kult aktorów, którzy - owszem, jedni lepiej, drudzy gorzej - grają dobrze, gdy mają coś do zagrania. Klasycznym, celebryckim przykładem jest niejaki Brad Pitt, cienki jak spaghetti, a zagrał dobrze w "Siedem", bo film był dobry.
Skoro twierdzisz, że Pitt jest cienki jak spaghetti to najwyraźniej nie widziałeś z nim takich filmów jak Babel, Wywiad z wampirem, Uśpieni, Wichry namiętności, Siedem lat w Tybecie czy genialne 12 małp za które dostał złotego globa. Także rola w Mexican czy nowszych produkcjach jak Ciekawy przypadek Benjamina Buttona i Big Short potwierdzają iż jest jednym z najlepszych aktorów, należy go docenić także za to, że wzorem DiCaprio nie płakał po każdej roli bo nie dostał Oscara.
Problem w tym, że widziałem, ale się "nie podnieciłem". Zauważ, że powtarzasz moje słowa - słabszy (co nie znaczy całkiem do d...) aktor potrafi zagrać w dobrym filmie.
Kolejny domorosły psycholog diagnozuje osobowość mnogą. Ignorancie - doczytaj w wikipedii (bo tylko na to cię stać): jedna osobowość nie wie o drugiej w tymże zaburzeniu. Osiowa tożsamość nie jest w stanie spamiętać i przywołać ad hoc pozostałych tożsamości.
Ten film to nieporozumienie.
Krzypur napisał; (...)"dostałem dramatyczny ciąg scen"(...)
Jak to mawia nasz ordynator: każdy dostaje to na co zasłużył :).
Po prostackiej nauczycielce odezwał się lekarz stylista. Śmieszycie mnie czepialscy, państwo poprawiacze. Tu się pisze skrótami, kto tego nie rozumie - trudno. Merytorycznie Twoja wypowiedź to dno. Weź sobie więcej dyżurów i czytaj, czytaj. A potem myśl.
wow, jakiż z pana gentlemen, kocie; mnie też się oberwie?
Film średni, choć nie przez osobowość mnogą, a raczej słabą rolę pierwszoplanowa. Właśnie dotrwałam do końca. Zupełnie inna Nieznajoma miała lecieć, ta z Ukrainką z 2006 r., nawet ale kino się w opisie pomyliło.
You made my day, anyway. Może kiedyś nie tylko imię choć światopoglądowo daleko nam do sobie. Jednak takie właśnie znajomosci rozwijają.