Film mnie wciągnął, aż do napisów końcowych oglądałem z ciekawością jak to się zakończy. Ciasne, puste i ciemne uliczki - czułem się jak klaustrofobik w szafie. Do tego super muzyka. Świetna też gra Kraussa - jak miałbym sobie wyobrazić jakiegoś świra z początku XX wieku to tak by wyglądał. Stary, zgarbiony koleś, z durną fryzurą, z wyrazem twarzy jak wariat, z siwymi i latającymi po bokach włosami. Sam pomysł na film naprawdę ciekawy - wariat-iluzjonista jeździ po miasteczku, pokazuje lunatyka (swoją drogą świetna gra Veidta, zapoczątkował charakterystyczną sceną pewien zabieg w horrorach), który straszy ludzi swoimi przepowiedniami. Klimat był serio na poziomie, a ja czekałem jak się film zakończy, i szczerze mówiąc... nie w moim typie zakończenie. Tak jak byłem zawiedziony przy Wyspie Tajemnic gdzie tematyka była ciekawa, a ja cały film wierzyłem, że chcą wrobić Di Caprio w psychozę i móc na nim eksperymentować, tak miałem nadzieję, że co innego wydarzy się w Gabinecie doktora Caligari. Ale na plus, że wpadli na taki pomysł w tamtych czasach i zakończenie podobnie jak w Blair Witch Project nie jest jednoznaczne, każdy może sobie interpretować na swój własny sposób. Zachęcił mnie do obejrzenia Nosferatu i być może jakichś innych starych horrorów, ale zawiodłem się po filmie z wampirem. Szkoda. Filmy z potencjałem, wielu osobom się bardzo podobały, ale ja mam zupełnie inne gusta. Co nie zmienia faktu, że fajna lekcja historii i cieszę się, że obejrzałem dwa klasyki, kiedy to kino jeszcze raczkowało.